2016.10 Rowerowe Zakaukazie

WSTĘP
Kiedyś, jadąc rowerem na Pietraszonkę kupiłem sobie bilet lotniczy –mój standard, czyli bilet w jedną stronę do Gruzji. Kupiłem też bilet Markowi, który jednak ostatecznie nie mógł jechać. Czasem czytam facebooka, a nawet czasem coś tam napiszę. Trafiłem na post, iż ktoś chce jechać gdzieś na południe Europy na rower a ja skomentowałem go „zapraszam do Gruzji”
Pozostawało spakować rower w karton i polecieć. Rower przymierzał kartony, jak kobieta ciuchy w sklepie –aż w końcu uzyskano zadowalający efekt (zmarnowałem pieniądze na zakup zbyt dużego kartonu, czas i paliwo na wyprawę do Katowic w nadziei iż będzie tam lepsza kolekcja kartonów a ostatecznie rower zmieścił się do pierwszego darmowego kartonu który zdobyłem wcześniej).
Z Martą poznaliśmy się wcześniej, coś tam omówiliśmy: z racji tego iż ja miałem być 4-ty raz w Gruzji to plan był taki abym zobaczył nowe tereny. Trochę to się pokrywało z pomysłami Marty. Dla mnie to pierwszy wyjazd, gdy umawiam się na wyjazd z kimś nieznajomym… trzeba spróbować wszystkiego.

PRZYLOT 4.10.2016
Trzeba z powrotem złożyć rowery. Ja pewne rzeczy robiłem po raz pierwszy. Marta miała większe doświadczenie, ale było to doświadczenie jej chłopaka –zatem zdarzyło się jej spanikować iż w czasie transportu (odkręcona) przerzutka uległa skrzywieniu. Przechowanie kartonów na lotnisku zorganizowała nam młoda sprzedawczyni kart SIM. Niestety w wirze zdarzeń nie zorganizowałem się by chociaż symbolicznie odwdzięczyć –więc nie wiem czy komuś kolejnemu pomoże…
Na lotnisku przyłącza się do nas pies, który będzie biegł za nami kilkanaście kilometrów. Po drodze jest też sporo innych psów, trudno powiedzieć czy chciałyby zjeść nas, czy tego psa –wszystko to jednak sprawia iż jazda wśród takich psów grozi upadkiem.
Poznajemy realia Gruzji 2016: wiejski sklepik, fast food z odgrzewanym Chaczapuri, mały sklep w mieścinie by kupić prowiant na przełęcz i jedziemy dalej.

PRZEŁĘCZ 5.10.2016
Aby dostać się na przełęcz Zekari trzeba wcześniej minąć kurort Sairme. Niezbyt sympatyczne miejsce na dziki nocleg, ale ostatecznie rozbijamy się koło cerkwi na końcu asfaltu. Zamiast świętego nocnego spokoju dochodzą nas kłótnie mnichów, robotników… ale i tak miło położyć się po nocy w samolocie.
Następnego dnia rano uderzamy na przełęcz… będzie to najpiękniejszy podjazd tego wyjazdu, również najwyższy względnie wykonany w ciągu 1-go dnia. Początkowa jazda wśród wielobarwnych drzew mija, otwierając wspaniałą perspektywę gór i pasterskich polan.
O ile Marta miała zdecydowanie lepszą kondycję na podjeździe, o tyle jej rower nie ma szans z góralem przy zjeździe –zatem w dół ja zjeżdżam szybciej. Co jakiś czas czekam, ciesząc się z miejsc w których dane mi jest być. W miejscowości zatrzymujemy się w barze, gdzie zjadamy przepyszne zupę i smakując fasolę.
Tym razem noclegu szukamy zagadując ludzi w chacie przy drodze. Rozbijamy u nich namiot, a oni nas częstują herbatą.

ACHALCYCHE 6.10.2016
Kolejny dzień to jazda po drogach publicznych. W Achalcyche Marta zwiedza twierdzę, a ja wypijam piwo u jej bram. O ile jazda przez miasto to męczarnia to dalszy odcinek już jest spokojny. Korzystając ze słońca zatrzymujemy się na kąpiel w rzece. Po drodze kupujemy przydrożne wino, które wypijemy wieczorem (młode niedobre wino). Zostajemy również obdarowani śliwkami które wypełniają reklamówki i menażkę… dopóki nie zdobywamy się na odwagę by mocniej zaprotestować iż nam wystarczy.

WARDZIA 7.10.2016
Śpimy w pięknej dolinie, nad przełomem rzeki. Pojawiają się chyba pierwsze rozbieżności zdań. Dla Marty priorytetem jest być jak najmniej widocznym na noclegu, dla mnie to rozstawić namiot w najpiękniejszym miejscu. Namiot mamy tylko jeden, namiot jest Marty, zatem śpimy niewidoczni ale blisko drogi która czasem zagłusza ciszę.
Rano jedziemy do odległego o kilkanaście kilometrów skalnego miasta Wardzia, które robi na mnie olbrzymie wrażenie. Wcześniej widziałem tylko skalne miasta na Krymie, nie były one jednak tak imponujące. Śniadanie i obiad (oraz piwo) jemy w restauracji pod skalnym miastem. Po obiedzie podjazd na płaskowyż -drogą zamkniętą ze względu na oczyszczanie skarp serpentyn, nam jednak dozwoloną do przejazdu.
Na płaskowyżu ponuro: komunistyczne domy jednorodzinne, opuszczona cerkiew, wysuszona ziemia…. Mijamy sztucznie założony las, smutne wioski (przynajmniej tak je odbieram). Dodatkowo moją niechęć do jazdy  potęguje droga dziurawa, kamienna, z dużą ilością kolein.

ORMIANIE 8.10.2016
Mijamy pola na których pracują przy wykopkach kartofli. W wiosce mamy problem, którędy idzie główna droga. Drogi wyglądają tak, jakby ludzie z wiosek nie odwiedzali się nawzajem –a może to po prostu nie była główna droga. Jadąc po ledwo widocznej drodze docieramy do wioski Dilipi. Zagadujemy o miejsce pod namiot. Pierwotne miejsce wśród krzaków i ziemi przeradza się w trawnik. Rozbijaniu namiotu towarzyszą gospodarze, dalsza rodzina i sąsiedzi. Podobno będzie zimno, ale my zaproszenia na nocleg pod dachem nie przyjmujemy. Natomiast kawę i kolację przyjmujemy z radością. Sam się dziwię, iż po urodzie córki gospodarza i jej koleżanek nie rozpoznałem Ormian (dalej jesteśmy w Gruzji). Rozmawiamy o polityce, narodach Kaukazu, szkolnictwie, językach…
Po śniadaniu u gospodarzy jedziemy dalej. Dzieciak na rowerze pokazuje nam drogę (rower to tu rzadkość) i jedziemy pod wiatr w stronę do Armenii.  O ile dojazd do Armenii nie sprawiał przyjemności, to już sama trasa w Armenii biegnie przez wioski w górach, szutrowymi i polnymi drogami. Posiłek gotujemy na wodzie wypływającej z dziurawej rury.

STRAŻ POŻARNA 9.10.2016
Pod wieczór dojeżdżamy do małego miasteczka. U wjazdu do niego Marta zagaduje mundurowych pytając co to za budynek i kim są. To tzw. służby ratownicze czyli odpowiednik naszej straży pożarnej. Właściwie wiedzieliśmy o tym, ale spodziewaliśmy się iż oni nas zagadają i tak zostaniemy tam na noc. Zapoznawanie się zaczynamy od kawy, potem szaszłyku i kolacji, kończąc na winie i nocnym zwiedzaniu miasta.
Następnego ranka jedziemy zwiedzać Monastyr Marmaszen (jak się po powrocie okazało, miejsce gdzie oświadczył się mój przyjaciel niejaki Mścisław). Marta chce zobaczyć jakieś miasto w Armenii więc wjeżdżamy do Giumri, gdzie zwiedzamy cerkiew, targowisko, katedrę ormiańsko-katolicką, cukiernię i restaurację. I wracamy z powrotem w góry by przejechać na wschód ale bardziej północną trasą. Dla mnie jest to ciężki wieczór…. który dłuży się nie miłosiernie tak jak podjazd który pokonujemy.
Pod koniec dnia szukamy noclegu. Gospodarz strasząc nas wilkami niejako wymusza na nas nocleg pod dachem. W bezpośredni sposób oczekuje abyśmy ugotowali kolację (z jego produktów). Jako że wytypowałem Martę do tego zadania, nie jest ona zadowolona (ja jej pomagam na zasadzie: pokrój, obierz, zamieszaj). Głodny gospodarz z głodnym synem się niecierpliwią gdyż gotowanie Marcie zajmuje sporo czasu, ale ostateczny efekt jest zadowalający.

Lori Berd 10.10.2016
Wstajemy dość wczas rano, aby nie przeszkadzać gospodarzom w pracy. Czeka nas końcówka podjazdu na przełęcz. Idealna na rower. Asfaltu nie ma, ludzi też nie widać, tylko w jednym miejscu wypas i psy. Dzień całkiem przyjemny. W napotkanej miejscowości ja szukam miejsca gdzie mogę coś zjeść a Marta zatrzymuje się na placu by coś poczytać. Zapowiada się, iż kilometry będą tego dnia łatwo się kręcić.
Po obiedzie jedziemy zobaczyć fortecę Lori Berd, położonej pięknie nad kanionem rzeki. Chodząc po jej umocnieniach słyszę dziwny rosyjski język, dochodzący spod murów. Zainteresowany podjeżdżam potem na rowerze i zagaduję. Okazuje się, iż są to pary Ormian i Polaków. Zostajemy zaproszeni na ten piknik i poznajemy się. Polska para podróżuje od wielu miesięcy samochodem osobowym dostosowanym zarówno do jazdy jak i do biwakowania. Muszą jednak co ok. 2 miesiące wracać do Polski, gdyż kobieta jest chora i musi brać udział w badaniach jak działa prototypowy lek. W czasie naszych rozmów podjeżdża ekipa około 10 mężczyzn i dosiada się do stołu rozpoczynając tym samym ucztę i częstując alkoholem. To dla nas oznacza koniec jazdy na rowerze -biwakujemy pod fortecą.

ORMIAŃSKIE KLASZTORY I PIERWSZE KŁÓTNIE 11.10.2016
To dzień jazdy, klasztorów i poważniejszych kłótni, wynikających ze sporych różnic podejścia do wyjazdu. Na początek długi zjazd, po drodze pierwsza cerkiew w Odzun.
Potem zjazd do kanionu rzeki, do miasta… i z powrotem do góry, do innej dzielnicy miasta gdzie znajduje się Monastyr Sanahin. Do niedawna kursowała tam kolej linowa, ale niestety już nie działała.
Jedziemy oddzielnie, gdyż Marta jest szybsza, umawiamy się pod cerkwią. Kiedy wjechałem do góry nie potrafiłem obojętnie przejechać koło straganu z serem, pomidorami, ogórkami, papryką i chlebem. Kupuję i jadę pod cerkiew  gdzie pod jej murami zaczynając od przygotowania prostej sałatki. Od kilku dni żywimy się już w większości oddzielnie. Marta nie jest zadowolona, iż nie konsultowałem z nią przerwy na posiłek i że miałaby czekać na mnie około godziny. Nie jest jednak również zainteresowana wspólnym zjedzeniem mojej sałatki. Umawiamy się zatem na spotkanie pod następną cerkwią, a ja spokojnie dojadam do końca i idę zwiedzać i chłonąć mistykę tego miejsca.
I znowu zjazd, a potem znowu podjazd do następnego Monastyru Hagpat. Zwiedzam, potem chciałbym napić się piwa w tym pięknym miejscu -jednak Martę denerwuje perspektywa kolejnego oczekiwania na mnie w tym dniu. Ustępuję i zgodnie z jej pragnieniem jedziemy dalej aby na nocleg dojechać do Gruzji. Domyślam się, że chce dojechać w miejsce gdzie będzie miała Internet i mogła pisać z chłopakiem (w Armenii nie kupiliśmy kart SIM). Trochę denerwuje mnie ten pilotaż z Polski (mimo iż wpływu negatywnego na wyjazd raczej nie miał).
Tego dnia przejechaliśmy sporo, jednak dla Marty w rozrachunku założonej do przejechania średniej odległości nie liczą się punkty spoza trasy. Cóż, niby niezmienne 2+2=4, ale bez nadrzędnego założenia iż obie te dwójki należy dodać to 4 nie otrzymamy.
Jedziemy naprawdę do późna, nawet po zmroku. Marta już nie chce dalej, ale ja postanawiam jechać na dworzec kolejowy znajdujący się już w Gruzji –mam plan z tym związany. Przy dworcu policjanci pokazują nam miejsce, gdzie możemy rozbić namiot. Jem kolację i wypijam piwko –chowam kapsel, który jest zamówieniem od przyjaciół.

POCIĄG I TBILISI 12.10.2016
Ze względu na niezbyt sprzyjające prognozy pogody tymczasowo odpuszczam pomysł trasy do Dawid Garedża. Jedziemy pociągiem do Tbilisi. Nasz rower to mały bagaż, inni pasażerowie to kobiety handlujące na targowisku, które jadą z całym swoim towarem.
W Tbilisi idziemy do łaźni miejskich. Ja się myję, kąpię w basenie z gorącą wodą i saunuję. W części dla kobiet jest tylko prysznic z wodą z wód termalnych. Potem Marta zwiedza miasto a ja jadę szukać dętki na zapas (codziennie rano musiałem pompować koło). Po południu spotykamy się. Wyjazd z miasta to najgorszy fragment tej podróży, nigdy więcej!
Dalsza część dnia prowadzi już nas poprzez góry spokojna asfaltowa droga. Po drodze ciekawe leśne wykafelkowane ściany oporowe. Miejscowy gospodarz jako nocleg wskazuje nam działkę sąsiada nad którą sprawuje opiekę. Marta śpi w namiocie, a ja na łóżku pod wiatą.

JAZDA W DESZCZU PRZEZ GÓRY 13.10.2016
Rano jest pochmurnie. W nieco większym miasteczku zatrzymujemy się na obiad, w czasie którego wzmaga się deszcz. Podejmujemy nawet próbę wyjazdu, jednak wracamy by dalej grzać się w restauracji. Wyjeżdżamy powtórnie gdy staje się jasne, iż to ostatni moment na wyjazd by przejechać przez przełęcz na drugą stronę gór. Pogoda nie jest jednak tak tragiczna, jak droga którą jedziemy. Ja mam lepszy rower na takie warunki, chyba również lepiej przystosowałem się do takich warunków i jazdy po nocy –dlatego nasza ocena tej trasy to dwa odległe bieguny.
Jedziemy do późna, na sam koniec zatrzymujemy się w wiosce, gdzie zamieszkujemy na noc w opuszczonym domu który został nam wskazany. Miejsce mi się podoba, ponadto brak zasięgu sieci komórkowej.  Ja śpię na podłodze, Marta w tym samym pokoju ale w namiocie.

PANKISI I KATEDRA ALAVERDI 14.10.2016
Rano budzi nas słońce. Po posiłku wyruszamy wzdłuż rzeki do Akhmety, a dalej w kierunku doliny gdzie którą zamieszkują Pankisi. To chyba najbardziej rowerowa nacja Zakaukazia –tylu rowerzystów nie widziałem w czasie sumy wszystkich moich wyjazdów w tamte rejony. Znowu pojawia się rozbieżność: ja chcę jechać doliną jak daleko się da, z ciekawości, Marta nie widzi w tym żadnej przyjemności. Ostatecznie zawracamy pod  elektrownią wodną, ustępuję głównie ze względu na perspektywę możliwego deszczu.
Drogą po drugiej stronie rzeki, na skróty, poprzez dziury, przełęcz i pola monitorowane przez psy jedziemy w stronę Alaverdi. Zakupujemy wino, potem zwiedzamy katedrę. Chcemy też zjeść w restauracji, jednak ze względu na nachalnego i pijanego klienta tego lokalu jedziemy szukać noclegu. Niestety, ze względu na kobietę nie pozwalają nam rozbić się w obejściu należącym do mnichów. Rozbijamy się pod samotnym drzewem z widokiem na katedrę i góry. Pijemy wino i uzgadniamy iż następnego dnia prawdopodobnie rozdzielimy się.

SAM 15.10.2016
Rano jedziemy jeszcze razem do Monastyru Gremi. Zwiedzamy i gotujemy makaron, któremu daleko do standardowych pulp. Potem Marta jedzie w stronę Telawi, a natomiast w stronę Sighnaghi. Po drodze odbijam do kolejnego klasztoru, dojeżdżam do podnóża,  zostawiam rower przy policjantach i dalej już busem na zbocze góry. Zwiedzam, zadowolony iż mogę poświęcić temu tyle czasu ile chcę. W dół schodzę pieszo –mimo iż mam bilet to trudno zmieścić się i zjechać.
Kupuję klasztorne wino i jadę dalej. Po drodze popełniam błąd nawigacyjny, skutkiem czego jadę może ładniejszą trasą jednak znacznie dłuższą. Podjazd do Sighnaghi robi już sporo po zmroku. Nawet po drodze zatrzymał się jeden samochód –chcieli mnie podwieźć, ja jednak oceniłem iż nie mają za bardzo miejsca a nie zostało mi już dużo drogi. Trzeba jednak przyznać, iż strach przed dziką zwierzyną był we mnie.  W Sighnaghi szukam noclegu w guesthouse. Po kąpieli idę zwiedzać miasteczko, a na murach miejskich wypijam piwo.

DAWID GAREDŻA 16.10.2016
Następnego ranka okazuje się, iż nie ma problemu abym podjechał marszrutką do Tbilisi. Postanawiam jednak wysiąść po drodze i udać się do klasztoru Dawid Garedża. W sklepie robię zakupy, panie nawet gotują mi zakupione jajka. Zjadam posiłek i wyruszam. Droga okazuje się trudniejsza niż się spodziewałem ze względu na naprzemienne podjazdy i zjazdy. W ostatniej miejscowości, tam gdzie asfalt się kończy znajduje się hostel prowadzony przez Polaków, Ukrainkę i Czechów. Zamawiam tam piwo, chwilę rozmawiam, proszę o wskazówki i  jadę dalej szutrową już drogą. Otaczająca przyroda zachwyca mnie, jak również i klasztor –częściowo składający się z komnat wydrążonych w skale, częściowo z murowanych budynków.


Wchodzę również na grzbiet górski, na którym stoi kapliczka. Do pieczar wydrążonych w skale po stronie azerskiej nie mam odwagi jednak schodzić, ze względu na posiadaną przeze mnie w paszporcie wizę z Górskiego Karabachu. Inni tam chodzą.
Zdaję sobie sprawę, iż jeśli droga do pociągu będzie równie pagórkowata, to nie zdążę na umówiony czas spotkania z Martą. Informuję ją o tym, ona jednak z tego faktu nie jest zadowolona a wręcz oburzona na mnie iż zaryzykowałem wycieczkę do kolejnego klasztoru kosztem punktualności. Droga jednak jest wyłącznie w dół, bez podjazdów i bez problemu przyjeżdżam przed odjazdem pociągu do Tbilisi. Czas spędzam w prostym barze, gdzie zamawiam u starszej babuszki chaczapuri. Świeże, ale tłuste. Przy okazji mojego zamówienia robi kolację sobie i bratankowi.
W Tbilisi zastanawiam się nad noclegiem na stacji,  jednak perony są pilnowane aby nikt niepowołany nie znajdował się na nich. Pod dworcem zaczepia mnie kobieta z którą dogaduję się na tani nocleg. Trafiam do mieszkania przerobionego na noclegownię. Noc spędzam z Gruzinami w starszym wieku, którzy przyjechali do stolicy aby załatwić jakieś sprawy. Nie jest to hostel w którym często zatrzymują się obcokrajowcy.

TBILISI I GORI 17.10.2016
Ze względu na pogodę ostatecznie umówiliśmy się z Martą, iż możemy spotkać się kolejnego dnia pod skalnym miastem w okolicach Gori.
Przed południem włóczę się po Tbilisi: wjeżdżam kolejką do twierdzy, zwiedzam katedrę, zjadam posiłek. Po południu pociągiem osobowym jadę do Gori. W Gori odnajduję hostel, potem idę na twierdzę i zwiedzać miasto. Wieczorem zostaję poczęstowany przez gospodarza kiełbasą, serem i  winem. Ponadto gospodarz próbuje pokazać jaki to on jest religijne (-jest to następstwo, iż zobaczył iż mam zakupiony krzyż św. Nono jako prezent dla domu rekolekcyjnego w Jasionej). Sytuacja dla mnie dość komiczna, dla jego żony również.

UPLISCYCHE I GORI 18.10.2016
Rano dostaję niezbyt obfite śniadanie. Kiedy schodzę do piwnicy okazuje się iż nie mam w kole powietrza. Kleję i jadę. W skalnym mieście mijam się Martą, która już je zwiedziła. Skalne komnaty nie są już dla  mnie tak ciekawe jak w Wardzi.
W drodze powrotnej schodzi mi powietrze z niewłaściwie sklejonej dętki, zatrzymuję się zatem pod sklepem, gdzie kupuję piwo i wymieniam dętkę na nową. Gdy dojeżdżam z powrotem do miasta spotykamy się z Martą pod muzeum Stalina. Ja muzeum nie chciałem zwiedzać, gdyż uważam iż Gruzini mają niewłaściwy zachwyt tym człowiekiem. Omawiamy z Martą dalszy ciąg dnia i okazuje się iż Marta w taki chłodny dzień nie ma ochoty na dalszą trasę. Ja też nie mam ciśnienia aby jechać dalej. Wsiadamy zatem do pociągu do Kutaisi. W Kutaisi dzięki uprzejmości ochrony dworca możemy rozłożyć w jego spokojnym zakątku karimaty i śpiwory. Podejmujemy decyzję o kontynuowaniu wyjazdu oddzielnie.

DROGA DO SHOVI 19.10.2016
Rano Marta jedzie nad morze, a ja wsiadam do marszrutki i jadę w góry do Racha-Lekhuri (a dokładnie do Oni). Marszrutka jedzie piękną widokowo trasą biegnącą wzdłuż rzeki po szutrowej drodze. Ja jednak jestem niezadowolony, gdyż właśnie tą trasę chciałem zwiedzić jadąc rowerem w dół w drodze powrotnej. W Oni idę zajrzeć do guesthouse, które zaproponowała mi Polka będąca kiedyś w Gruzji na wolontariacie.

Tam zostaję poczęstowany dobrym jedzeniem i czaczą, poznaję innych gości spędzających tam  swój czas wolny lub nocując w delegacji. Rozbijam telefon i tracę zatem kontakt ze światem. Również zostaje mi zaproponowany nocleg (płatny), ja jednak postanawiam jechać dalej i wyżej, a tam nocować następnej nocy w drodze powrotnej. Późnym popołudniem wsiadam na rower, zatrzymuje mnie dopiero noc. We właściwym czasie odnajduję drewniany obiekt, który ma „poddasze” na którym mogę schronić się bezpiecznie na noc. Miejsce jest wilgotne, a rankiem robi mi się rzeczywiście zimno.

ONI 20.10.2016
Rano wyruszam w dalszą trasę. Jest zimno. Sakwy pozostawiam ukryte w lesie, gdyż jest to ślepa droga. Po drodze zatrzymuję się w namiocie robotników budowlanych –Azerów którzy stawiają most na drodze do posterunków wojskowych przed Osetią. Częstują mnie herbatą i cukierkami. Jadę dalej, przyczepia się do mnie pies. Na trasie spotykam ciężarówkę prowadzoną przez wojskowego, zostaję wylegitymowany i żołnierz informuje mnie, że mogę jechać tylko do pierwszego posterunku. Droga zaczyna być oblodzona, przeprawiam się 2 razy przez większe strumyki.
Przy posterunku spotykam kolejnych żołnierzy. Chwilę spędzam z nimi czas, rozmawiam, robię zdjęcia.
Potem ostrożnie zjeżdżam z powrotem po tej śliskiej drodze. Azerowie zapraszają mnie tym razem na obiad.
Jadąc w dół postanawiam podjechać kawałek w górę drugą doliną, tam jednak udaje mi się złapać na stopa samochód dostawczy zatem podjeżdżam spory kawałek. W wiosce kierowca zaprasza mnie na posiłek i wino. Potem sprawnie zjeżdżam w dół do guesthouse w Oni.
Z racji na niższą cenę w stosunku do innych gości będę spał w pokoiku w piwnicy. Jeśli chodzi jednak o jedzenie i picie jestem równoprawnym gościem. Poznaję Niemkę, Holendrów, Amerykanina… och ta nieumiejętność języka angielskiego. Próbuję się jednak dogadać i co nieco opowiadam o swoim pobycie na Zakaukaziu.

DROGA NA LOTNISKO 21.10.2016
Rano po śniadaniu zjeżdżam w dół, kiedy docieram do większego podjazdu, po prostu zatrzymuję się by łapać stopa. Niestety kierowca nie rozumie mnie na tyle dobrze by zostawić mnie we właściwym miejscu i dojeżdżamy na samą przełęcz (wcześniej był już niewielki podjazd, a były piękne tereny i widoki które umykały mi zbyt szybko przez szybę samochodu). Dalsza trasa już mnie nie zachwyca, po drodze do Kutaisi zatrzymuje się jedynie pod wieczór pod Monastyrem Motsameta, tam po prostu siadam, zjadam posiłek i nasycam oczy i duszę tym pięknym miejscem.
Pod wieczór przejeżdżam przez Kutaisi i jadę główną drogą na lotnisko. Jest to nieprzyjemna jazda w znacznym ruchu, ulgę czuję jedynie przez kilkanaście minut kiedy to zamknięto drogę ze względu na sprzątanie po wypadku samochodowym.
Na lotnisku spotykam się z Martą, rozkręcamy rowery i pakujemy. Zaczepiam innych turystów rowerowych –Słowaków i rozmawiamy o spędzonych wakacjach w Gruzji. Oni nie boją się pakować czaczy i wina jako bagażu sportowego, ja niestety nic nie przywiozłem bojąc się iż cofną nam bagaż.

DROGA Z LOTNISKA 22.10.2016
Nad ranem pojawia się również duża zorganizowana grupa z rowerami (około 20-30 osób), przez co samolot odlatuje z opóźnieniem. W samolocie przysłuchuję się z ich rozmowom z inną grupą z biura podróży. Widzę jaka jest przepaść w odbieraniu miejscowych ludzi przez nas podróżujących indywidualnie a ludzi podróżujących w dużych grupach. Mam nadzieję, iż nigdy nie będę musiał wykupywać wczasów zorganizowanych!
W Polsce skręcamy rowery i każde z nas jedzie w swoją stronę. Ja w zimnie i mżawce do Gliwic, gdzie wieczorem mam pójść na spotkanie z okazji 10-lecia zakończenia studiów. Nie mam po kogo zadzwonić… nie mam telefonu.

ZAKOŃCZENIE, O PODRÓŻOWANIU RAZEM, TABELA, LINKI DO MAP
Jak zatem podsumować ten wyjazd. Są ludzie, którzy rower traktują głównie  jako środek transportu do celu –to ja. Są ludzie którzy rower traktują jako cel wyjazdu –i to prawdopodobnie Marta. czy tacy ludzie mogą się dogadać…? Może tak. Jednak kiedy nie ma wspólnoty stołu, kiedy nie jest to dla Ciebie nikt bliski i zapewne nie będzie, gdy wokół jest bezpiecznie –to czy taki kompromis ma sens? Moim zdaniem moja decyzja o rozdzieleniu się była słuszna i myślę, że Marta ostatecznie też była z niej zadowolona mimo początkowego strachu.
Czy kiedyś pojadę jeszcze z kimś nieznajomym… może tak, jednak będę wtedy przed wyjazdem bardziej akcentował możliwość rozdzielenia się i samowystarczalność. Nigdy już nie pojadę z ateistką która ma chłopaka, a ateistek bez chłopaka również będę unikał.
W każdym razie wyjazd był udany i zacząłem poważniej myśleć o rowerze w podróży.

Data
Długość
trasy
[km]
Pod górę

[m]
Zjazd


[m]
Różnica
wzniesień


 [m]
OD
DO
LINK
4.10.2016
76
1300
360
940
KUT Airport
Sairme
5.10.2016
45
1400
1210
190
Sairme
Saghrdze
6.10.2016
80
1040
950
90
Saghrdze
Tmogvi
7.10.2016
39
750
190
560
Tmogvi
Dilipi
8.10.2016
66
580
550
30
Dilipi
Amasia
9.10.2016
63
960
790
170
Amasia
Musayelyan
10.10.2016
65
340
1000
-660
Musayelyan
Lori Berd
11.10.2016
106
1120
2070
-950
Lori Berd
Sadakhlo
12.10.2016
61
1340
670
670
Tbilisi
Ghulelebi
13.10.2016
52
700
1130
-430
Ghulelebi
Sabue
14.10.2016
72
630
850
-220
Sabue
Alawerdi
15.10.2016
134
1140
810
330
Alawerdi
Sighnaghi
16.10.2016
77
760
1100
-340
Sagarejo
Gardabani
17.10.2016
1
0
0
0
Tbilisi
Tbilisi
18.10.2016
29
60
70
-10
Gori
Gori
19.10.2016
29
1080
390
690
Oni
Shovi
20.10.2016
56
1090
1770
-680
Shovi
Oni
21.10.2016
105
970
2360
-1390
Oni
Tkibuli
Ambrolauri
KUT Airport
RAZEM







18 dni
1 156
15 260
16 270
-1 010





























LINKI DO ZDJĘĆ


1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe i inspirujące :))
    Pozdrawiam
    Dana C.

    OdpowiedzUsuń