2010 -Donau cz.1

Autor tekstów i współautor zdjęć:
Krzysztof Kozieł – aktualnie OPTIMAL DESIGN of STRUCTURES 

Występują:
Adam Gabzdyl - Lider
Marek Kowolik – Szuter Boy
Krzysztof Kozieł – Master Men

Piątek: 
Wyjazd z Gliwic pociągiem pospiesznym do Wrocławia. Pociąg oczywiście opóźniony 2 godziny przez co nie zdążyliśmy na kolejny do Zgorzelca. Dalej żmudna tułaczka osobówkami. Aż w końcu około godz 21.30 wysiadamy w Zgorzelcu. Chwila zastanowienia przekraczamy granicę idziemy na peron bo następny pociąg rano. Na peronie chcieliśmy się przespać ale Niemcy dworce zamykają więc do jedziemy do parku. Jeszcze po drodze nocny rajd przez centrum Gorlitz miasta dość dużego lecz opuszczonego przez ludzi którzy z byłych landów NRD emigrują na zachód. Mimo piątku centrum miasta świeci pustkami. Ja Master Men siłę w nogach mam więc mówię do chłopaków, że wezmę na bagażnik jeszcze te 2 wody i chleb.

Obładowany zjeżdżam z krawężnika
a tu nagle /TRZASK/ awaria bagażnika

Lider za to ma więcej siły w rękach i nagiął bagażnik tak, że dało się jakoś jechać, ale ze świadomością, że bagażnik w każdej chwili może strzelić ponownie.
W parku nad rzeką komarów było milion a postanowiliśmy nie rozkładać namiotu. Czas na sen 3 godz. Rzeczywisty sen 45 min. Rano świta trzeba zmykać na stacje.
W Gorlitz na rynku o 12 w nocy.

Sobota: 
Wsiadamy w Dojcze Bane i jedziemy przez całe Niemcy. Pociągi eleganckie. Kible w środku wielkości mojej łazienki nawet chyba szło by się tam całym wykąpać. Niemcy bardzo zasadowi upominają aby ściągać sakwy z rowerów w każdym pociągu nieważne czy ludzie są czy pociąg jedzie cały pusty. Dzięki tym zasadom wszystko jest tam takie ładne a II wojna światowa trwała tak długo. Pociągami podróżowaliśmy przez cały dzień tak więc nadrobiliśmy zaległości w śnie. Wieczorem o 18 dojechaliśmy do Fraiburgu gdzie mieliśmy zaklepany nocleg w akademiku u koleżanek Marka. Koleżanki studentki teologii okazały się całkiem wyluzowane i już tam pozbyliśmy się zbędnego bagażu jakim była buteleczka Śliwowicy Łęckiej od Adama. Ja z Adamem wyruszyłem jeszcze na nocny wojaż po mieście aby zobaczyć jak tam żyją nocą. Akurat był mecz USA – Ghana. Ghana wygrała i murzyni wychodzili na ulicę i świętowali.
 W Gorlitz na dworcu - czarny blues o 4 nad ranem  
W pociągu trzeba za każdym razem ściągać te cholerne sakwy
Mistrzostwo inżynierii – Przedwojenny dworzec w Dreźnie.
W tamtych latach jeden z największych na świecie
Katedra Gotycka we Fraiburgu – w nocy jak po tej Śliwowicy wieża wyglądała jak straszny gość w kapeluszu patrzący z góry na mroczne Germańskie miasto. 

Niedziela: 
Wstajemy o 9. Jemy śniadanie. Dziewczyny z teologii zachęcają do Kościółka ale my postanowiliśmy zrobić przegląd rowerów i pomotać coś z moim bagażnikiem. W samo południe wyruszamy w trasę. Dziś do przejechania mieliśmy piękny Schwarz Wald (Czarny Las) góry gdzie swoje źródła ma Dunaj. Wyprawa była męcząca pierwszy podjazd trwał 60 minut bezustannego pedałowania. O godz 16 zaczął się mecz Niemcy – Anglia  (4-1) na którego końcówkę załapaliśmy się w małym  górskim miasteczku. Po wygranej Niemiec rozpoczęła się ich wielka zabawa i parady samochodami obwieszonymi flagami po głównym ulicach miasteczka. Szkoda, że my rzadko kiedy mamy okazję do takiej radości.
Po piwku rozpoczynamy 30 km zjazdu na kolejny nocleg załatwiony przez Marka. Nasi gospodarze również w tym przypadku byli związani ze „wzmożoną wiarą w Stwórcę”. – tym razem nocowaliśmy u Buddów (Buddystów) Przygotowali super jedzonko, można było się wykąpać niestety powstały problemy związane z nie za dobrą znajomością języka przez nas. Ja tam coś kombinowałem po Angielsku, Marek po niemiecku ale nie wychodziło to za dobrze. Na szczęście w pewnym momencie pojawiła się gitara i zaczęliśmy wspólnie śpiewać piosenki Bitelsów, Buddyjskie, i Alleluja. Wieczorem powiedziałem pani Buddzie, że ja bym chciał budować elektrownie węglowe i atomowe to sobie pomyślała co za czubek przyjechał zza granicy jakiś zwariowany naukowiec a ona była jak to Budda bardzo proekologiczna. W końcu wszyscy się rozeszli a my udaliśmy się na pierwszy nocleg w namiocie który jak na 3 osoby okazał się niestety troszkę przymaławy i trzeba było się pogodzić z przytulaniem do towarzyszy wyprawy. 
Tego dnia przejechaliśmy 74 km.
Schwarz-Wald – próba bagażnika przed karkołomnym zjazdem 
U Buddów
Poniedziałek:
Rano wstaje jem kiełbasę
I wyruszam dalej w trasę

Dziś wjeżdżamy na ścieżkę rowerową Donau-Radweg której śladem pojedziemy przez dalszą część wyprawy. Poźnym porankiem dojeżdżamy do miasteczka Donau-Essingen gdzie udaję się do sklepu rowerowego w celu zakupu nowego bagażnika (25E).
Wymiana bagażnika i ruszamy w trasę przez łąki i niewielkie miasteczka kierując się w stronę wąwozu. Najciekawszym miejscem tego dnia był przełom Dunaju który swą wielkością na razie nie zachwyca. Nad nami rozlegał się huk wojskowych myśliwców które chyba latały jako taki dodatkowy gadżet. Około godziny 16 zrobiliśmy się głodni i nad brzegiem rzeczki rozpoczęło się wielkie gotowanie Pulpy (makaron, konserwa, ser – ciaprajstwo) Delektując się pulpą usłyszeliśmy krzyk młodego chłopczyka, który nad brzegiem bawił się szklaną butelką i rozciął sobie rękę. Dunaj zabarwił się na kolor czerwony a echo krzyku chłopca przemierzało całą doliną.
Po posiłku wyruszyliśmy dalej by o godz 19 jednogłośnie zadecydować, że na dziś już wystarczy. Rozbiliśmy obóz nad brzegiem Dunaju w malowniczym wąwozie gdzie Adam Lider od razu wyciągnął swoją wędkę i zaczął jak on to mówi Spiningować. Wieczorem okazało się, że 300 m dalej jest bawarska restauracja gdzie ku podsumowaniu dnia trzasnęliśmy się ciężkimi kuflami przy rozmowach na tematy budownictwa gdyż spotkało się 3 maniaków konstrukcji statycznie niewyznaczalnych. Nocleg w namiocie znów nie należał do najprzyjemniejszych.
Tego dnia przejechaliśmy 86 km.
Oficjalne źródło Dunaju
Wymiana bagażnika
Master Men w pełnym rynsztunku 
Gotowanie pulpy
Nasz Lider odpoczywa po posiłku
  Szutrowiec na asfalcie w kanionie Dunaju 
Biorą czy nie biorą – Adaś niczym Wiking czeka na swą zdobycz 

Wtorek:
Dziś wstaliśmy nieco wcześniej o 9 byliśmy już gotowi do drogi. Niestety lider oznajmił, że ma dzisiaj kryzys i że to pierdoli jedzie powoli bo brzuch go boli. Mówi, że to po tych naszych pulpach albo po starym piwie w bawarskiej knajpie. Po dotarciu do większego miasta odwiedziliśmy aptekę i kupiliśmy krople żołądkowe. Krople niewiele pomogły. Wyjechaliśmy z wąwozu na równiny i podróż stała się nudna. Wieczorem spadł jedyny deszcz podczas całej wycieczki. Tego dnia nie zjedliśmy chyba wcale obiadu a jedynie jakieś rybki z Lidla za 0,59 E. Adam śmiał się, że na takiej rybce żeśmy ujechali 100 km, na rybce za 2 zł żeście chłopcy ujechali, on niestety rybkę zwrócił.
W Niemczech problemem jest to, że nie ma małych sklepów spożywczych i jedyne zakupy można było robić w dużych miastach w supermarketach jak się czegoś zapomniało to potem tego nie było. Mimo, że Marek okazał się bardzo dobrym optymalizatorem i optymalizował wszystko to i tak zawsze czegoś brakowało. Ogólnie to podstawą żywieniową były rybki, banany i marsy. Wodę braliśmy od ludzi z domów.
Tego dnia przejechaliśmy 97 km.
Trochę zniesmaczony i nie najedzony  

Środa:
Dziś jedziemy do Ulm zwiedzać najwyższą na świecie katedrę Gotycką. Do Ulm niebyło daleko tak więc byliśmy tam już przed południem. Niespodzianką była możliwość wejścia na 161 metrową wieżę katedry. Dla 3 budowlańców była to prawdziwa atrakcja. Nie wiem jak to możliwe ze przed tyloma laty XV wiek ludzie potrafili coś takiego wybudować i udekorować tysiącami mrocznych Germańskich rzeźb.
Popołudniu wyruszyliśmy dalej zahaczając o sklep gdzie Marek optymalizator spisał się na medal i nie zapomniał o zimnym piwie. Po drodze okąpaliśmy się w jeziorku i wyruszyliśmy dalej wałami przeciwpowodziowymi w kierunku północno-wschodnim. Tego dnia jechaliśmy aż złapał nas zmrok. Obóz rozbiliśmy z pozoru w bardzo fajnym miejscu z nietypowym prysznicem. Po chwili nadleciały jednak krwiożercze komary. Było ich tak wiele, że trzeba było szybko schować się do namiotu bo nie dało się wytrzymać – tylu komarów to jeszcze nie widziałem. Adam znowu zaczął narzekać na problemy żołądkowe i musiał po ciemku z tymi komarami walczyć w krzakach.
Tego dnia przejechaliśmy 109 km.
W kolejce do picia.   
Lider w żółtym trykocie   

Bawaria    
 Wieża katedry w Ulm – 161 m 
W wieży – schody prowadzące na sam szczyt poziom około 120m 

Czwartek:
Dziś jedziemy do Ingolstadt miasta gdzie swą siedzibę ma koncern Audi, miasta fortyfikacji. Upał jak co dzień daje się we znaki lecz tego dnia było już nieznośnie. Lider z racji problemów z żołądkiem wsiadł w pociąg. Ja z Markiem jechaliśmy przez niezbyt ciekawą okolicę. W sumie to czułem się jakbym był na jakiś zadupiach pod Radomiem. Po kilku dniach jazdy nie wiem co boli bardziej nogi, dupa czy nadgarstki, ale tego dnia cisnąłem nieźle wkońcu osiągaliśmy dobrą prędkość i jechaliśmy tzw wachlarzykiem. Na trasie codziennie wyprzedzaliśmy dziesiątki Niemców a nas nie wyprzedzał prawie nikt poza kolarzówkami. Od jakiś dwóch dni do rybki za 0,59E doszły kebaby bo wychodziły dosyć ekonomicznie tak więc i energii było więcej. Obozowisko rozbiliśmy w wiosce na terenie gospodarstwa rolniczego. W oddali widać było światła ogromniej rafinerii i innych Bawarskich fabryk.
Tego dnia przejechaliśmy 112 km.


Piątek:
Pobudka u Rolników o 6 rano. Przed południem przejechaliśmy przez ładny przełom Dunaju gdzie była okazja to wykąpania się. Lider zarzucił wędkę po raz kolejny, ale znów nie udało się nic złowić i znów byliśmy skazani na turecki kebab w Ratyzbonie. Do Ratyzbony dojechaliśmy po południu. Jest to miasto o 2000 letniej tradycji. Stara katedra gotycka i inne zabytki były konkretne ale nie było za wiele czasu zwiedzanie bo biegunka lidera spowodowała opóźnienia w stosunku do planu podróży. Dunaj wyraźnie stał się większy i można było zobaczyć na nim statki i barki. Popołudniowa drzemka zatwierdzona bananem i marsem zregenerowała moje siły i jako Master Men przewodziłem wachlarzowi mknącemu z prędkością 28km/h. Tego dnia w 2 godziny ujechaliśmy prawie 60 km i takiego sukcesu nie można było nie uczcić piwem. No ale przecież to Niemcy nie ma sklepów o 20 zamykają markety a i tak nie wiadomo gdzie jakiś Lidl jest. Nagle przejeżdżał dziadek na rowerze zapytałem go gdzie jest sklep. Było za kwadrans 20. Popatrzył na zegarek i odpowiedział „I show you” po czym  pomknął tak szybko, że ledwo za nim ujechaliśmy dowiózł nas do sklepu na styk za 1 ósma. Stworzył sobie taką misję ze niezapomne tego nigdy jak on tam cisnął po tych ścieżkach przed nami. Perfekcjonalista. Dobrze, że nie wiedział że chcemy do tego sklepu pojechać właściwie tylko po piwo. Dla odmiany nocleg zrobiliśmy sobie na szczycie pobliskiego wzgórza przy miasteczku Bogen.
Tego dnia przejechaliśmy 134 km. - REKORD
 Ciśniemy 
 Nad dunajem
 Katedra Gotycka w Ratyzbonie 
 Przy mapie 
Ratyzbona -  bardzo stare miasto  

Sobota:
Ostatni dzień jazdy wzdłuż Dunaju. Wstajemy szybko, jedziemy szybko. Wachlarzykiem zmieniamy się równo w 2 godziny 50 km. Jedziemy dalej. Godzina 13 jesteśmy w Passau tu tutaj Dunaj łączy się z rzeką Ill która właściwie to jest od niego większa. To jest koniec naszej wędrówki wzdłuż tej rzeki. Choc do ujścia w Morzu Czarnym pozostało jeszcze ponad 2000 km. Może w przyszłości uda się zrealizować resztę. W Passau nad rzeką robimy wielkie szorowanie każdy wyciąga mydło szampon i wskakujemy do wody. Ludzie może się troche dziwnie patrzą ale jak zawsze mówię tak: mała szkodliwość czynu społecznego. Dziś dla Niemców wielki dzień grają w ćwierćfinale mistrzostw świata przeciwko Argentynie. Mecz oglądamy w centrum miasta w niewielkiej knajpce. Wynik 4-0 dla Niemców. W ten sposób Argentyna będąca dla wielu faworytem pożegnała się mundialem. W Passau zaczęliśmy wielkie świętowanie kiedy to nagle Marek wymyślił sobie, że musi zdąrzyć na poniedziałek do pracy i jedziemy dzisiaj dalej w stronę Czech. Ja i Adaś popukaliśmy się po głowie, że to jest chory pomysł i że to nie jest jakiś obóz dla jeńców a wakacje. Miasteczko było piękne i naprawdę bez sensu byłoby ładować się na wieczór w góry. Poszliśmy na kompromis że wstajemy o 4 rano i jedziemy na Czechy. Miasto huczało po zwycięstwie Niemców. Postanowiliśmy, że nie będziemy rozkładać namiotu i prześpimy się na cypelku gdzie łączą się dwie rzeki: Dunaj i Ill i gdzie jest oficjalny koniec naszej wędrówki. Noc była ciepła na cypelku było trochę ludzi ale znaleźliśmy miejsce i poszliśmy spać. Adam poraz ostatni zarzucił wędkę chyba już 10 raz w ciągu całej wyprawy i nic. Niestety nie udało się złowić żadnej ryby mówi, że to nie to samo co Ochaby i jego mała Wisełka. Dunaj pod tym względem zawiódł i znowu jedliśmy Kebaba.
Tego dnia przejechaliśmy 93 km.
Elektrownia wodna w Passau  
Połączenie Dunaju i Ill – czarny blues o 4 nad ranem  
 Dunaj w Passau o 4 nad ranem.  

Niedziela - Poniedziałek:
Dzień powrotu – wstajemy w Passau po krótkim choć intensywnym śnie. O 5 jesteśmy już na rowerach i zaczynają się straszne podjazdy do Czech. Coś co mapie wydawało się kawałeczkiem w rzeczywistości stało się 80 km eskapadą. W czechach jemy obiad i wsiadamy w pociąg w pociągu wspominamy i śpimy. W poniedziałek rano docieram do domu wpadam do łóżka i budzę się wieczorem.
Dworzec w Pradze – niedziela wieczorem  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz