2010 -Podróż na Wschód (Elbrus)

Wyjazd
17-07-2010r (sobota)
            Nadszedł ten oczekiwany dzień i spotkaliśmy się w pociągu w Katowicach -dwoje różnych ludzi, ale obydwoje ze swoimi marzeniami do realizacji. Kamila myślała o tej wyprawie chyba już od roku. A ja? Cały czas chodziły mi pogłowie słowa piosenki:
            „Podróż na Wschód
            Przygotowałem wczoraj
            Gotowy koń
            Któregoś dnia
            Cóż po mnie tu?”
Dla mnie to był wyjazd spontaniczny. Nie, nie! Nie zdecydowałem się dzień wcześniej! Kiedy jednak zdecydowaliśmy się wyjechać razem wybraliśmy najbliższy możliwy termin, który pozwolił na załatwienie wszystkich formalności związanych z wyjazdem. A trochę nieprzespanych nocy było.
            Wschód zaczyna się na przejściu granicznym w Medyce. Właściwie zaczyna się po polskiej stronie na parkingu. Można tu kupić to co opłaca się kupić za granicą, czyli alkohole i papierosy; a także to co jest lepsze w Polsce, czyli ubrania oraz kiełbasę krakowską za jedyne 10zł/kg. Oficjalną bramą na wschód jest jednak terminal odprawy paszportowej.  Miałem informację że ostatnio został zmodernizowany. Moja radość była jednak przedwczesna, bo zmodernizowano jedynie nowoczesny obiekt po polskiej stronie. Teraz stoi się przed małym budynkiem we wspólnej kolejce z ukraińskimi mrówkami. Czy słońce grzeje, czy deszcz pada swoje trzeba odstać. My stoimy około godziny, ale za to u Ukraińców już kolejki nie ma i po wypełnieniu karteczek imigracyjnych przechodzimy na drugą stronę. Na parkingu czeka już marszrutka wypełniona po brzegi ludźmi, do której jednak mieścimy się jeszcze zarówno my, jak i kilka osób które przychodzi po nas.
            Pierwszą sprawą jaką załatwiam po przyjeździe do Lwowa to odbiór biletów na pociąg. Okazuje się że wszystko sprawnie działa. Wprowadzenie możliwości zakupu biletów poprzez stronę www.uz.gov.ua to strzał w dziesiątkę. Bilety kupione w przedsprzedaży są droższe, ale przynajmniej jest pewność że są. Nasz pociąg odjeżdża przed północą. Podróżowanie w nocy pociągiem to świetna sprawa. To oszczędność czasu i pieniędzy. Bywa też chłodniej w pociągu, ale w naszej plackarcie nie otwierają się okna więc i tak jest duszno. Kamila prawie umiera i jest przerażona.. To jej pierwsza podróż na wschód i do końca nie zdawała sobie sprawy co nas czeka, a przecież dopiero nasza pierwsza noc w pociągu
            
9 dni do celu
18-07-2010r (niedziela)
            Niektóre pociągi na wschodzie jeżdżą codziennie, inne w parzyste dni, niektóre co 3 lub 4 dni... itd. Tak więc czasem na pociąg trzeba po prostu gdzieś poczekać. My jesteśmy cały dzień w Kijowie, ale nie za bardzo lubimy zwiedzać tak duże miasta. Zajrzeliśmy do kilku cerkwi, z których słyną wzgórza stolicy i przeszliśmy przez Zjazd św. Andrzeja, na której to uliczce kwitnie życie artystyczne oraz handel rzemiosłem.
Sobór Sofijski -światowe dziedzictwo UNESCO
Potem nasze kroki skierowaliśmy na plażę na Dnieprze. Wcześniej Kamili obiecałem prysznic, ale moja koleżanka z pracy która jest z pochodzenia Rosjanką poleciła nam tą plażę.
Widok na Dniepr i miasto z kładki na plażę
Po południu odkryliśmy samoobsługową restaurację :”Puzata Hata” -można w niej zjeść dania kuchni regionalnej. Najedzeni wróciliśmy kolejką z powrotem na wzgórze i odpoczywamy w parku. Ja chciałem też wypić piwko, zostałem jednak otoczony przez czterech milicjantów którzy palcem wskazali mi śmietnik. Uff! dobrze że mandatu nie dostałem,  nie wszędzie na Ukrainie można pić piwko ot tak sobie... widziałem zakaz, ale zrozumiałem jakoby dotyczył tylko alkoholi wysokoprocentowych.
W tym parku nie można pić nawet piwa, zupełnie jak w Polsce
Wieczorem pokręciliśmy się jeszcze na jakiejś imprezie w okolicach Placu Niezależności (gdzie m.in. odbywały się manifestacje w czasie Pomarańczowej Rewolucji na przełomie lat 2004/2005)
Przed północą wsiadamy do kolejnego pociągu

8 dni do celu
19-07-2010r (poniedziałek)
            Życie w pociągu można lubić albo i nie. Wszystko zależy od człowieka. Jeśli nie lubisz będziesz latał samolotem lub przynajmniej wykupisz miejsce w wagonie kupiejnym (z przedziałami). A jeśli lubisz to będziesz jeździł wagonami plackartnymi bezprzedziałowymi. Ja lubię, jednak ze względu na dziewczynę powinienem był wykupić miejsce z przedziałami. Na Ukrainie nie ma aż tak znacznej różnicy w cenie biletu między tymi kategoriami wagonów (ok. 25zł dopłaty za kupe). W pociągach międzynarodowych są to jednak różnice rzędu kilkuset złotych (w naszym przypadku byłoby to 150-200zł więcej na osobę w jedną stronę). A integracja? Tym razem nic się nie działo. Było to dziwne. Prawie nikt nie zagadywał, nikt się nie dosiadł i nie częstował alkoholem, żadne panie nie chciały przejąć ani na chwilę roli naszych matek -a takie sytuacje zdarzały się podczas wcześniejszych moich podróży. Byliśmy sami sobie. Nasze życie wpisało się w rytm jazdy, zamykanych toalet podczas przejazdu przez miasta (tzw. „sanitarna zona”) i w rytm dłuższych postojów, na których można było wyjść i kupić na peronie coś do jedzenia od babuszek.
Ludzie chronią się w cieniu w czasie dłuższego postoju pociągu
            Wraz ze zmniejszającą się odległością od granicy zaczął się rozwijać handel w pociągu. Sprzedawano „wszystko”. Najpopularniejsze były wazony, które należało kupić i wywieźć za granicę na pamiątkę lub na sprzedaż. Przeszedł także pan ze śpiewającym ptaszkiem na
baterie i pani demonstrująca (kojące w tym upale) działanie ręcznego wiatraczka. I wiele innych drobiazgów można było zakupić. 
            Po południu dojechaliśmy do granicy. Przed nami było Imperium, które nie przyjmuje indywidualnych turystów. Posiadaliśmy oczywiście wizę (wyrobioną za pośrednictwem biura podróży) która umożliwia wjazd. Jednak fakt, że została ona wyrobiona na podstawie vouchera bez pokrycia, trzymał nas w niepewności. Ostatecznie, po wypełnieniu kolejnej karteczki imigracyjnej, wjechaliśmy do Rosji bez problemu.

7 dni do celu
20-07-2010r (wtorek)
            Do Mineralnych Wód docieramy wczesnym rankiem. Nawet około godziny czwartej rano dworzec i jego okolice tętni życiem. Od razu odnajduje nas taksówkarz -tego nam się uda spławić, ale i tak chwilę potem podejdzie do nas następny. I tu jest różnica między wschodem i zachodem. W Polsce możesz spytać taksówkarzy o drogę i ci pomoże. Na wschodzie jedyną drogą jest sam on -Taksówkarz. Innej opcji dojazdu dla ciebie nie ma, autobusy tam nie jeżdżą i sam sobie nie poradzisz... Jednak zdanie: „Mój kolega rok temu tu był i dojechał”, wypowiedziane aż za poprawnie (i trochę na złość) po rosyjsku, uwalnia nas od natręta. 
            My oszczędzamy stawkę 500 rubli (55PLN) za przejazd nocny i po godzinie pieszo docieramy do dworca autobusowego. Faktycznie autobusu bezpośredniego z tego dworca nie będzie (w miastach na wschodzie często jest kilka głównych dworców autobusowych zlokalizowanych w różnych częściach miasta). Jest jednak autobus do Nalczyka, który jest stolicą Republiki Kabardyno-Bałkarskiej i zarazem jej głównym węzłem komunikacyjnym. Tam odnajdujemy marszrutkę w głąb doliny do Tyrnyauz, w którym to miasteczku mamy nadzieję na zarejestrowanie swojego pobytu w Rosji (tzw. OWIR). Kiedy w Tyrnyauz patrzę na godziny otwarcia urzędu to się cieszę, że jest wtorek i otwierają za chwilę, w środę otwierzą dopiero o 14:00. Jednak o 10:00 okazuje się, że nie jestem trzeci w kolejce -bo kolejki nie ma. Jakiś pan sekretarz jest od rozdzielania ludzi do gabinetów na prawo i lewo. Ja słyszę tylko: „Czekać!”. Po półgodzinie wchodzę do gabinetu tylko by dowiedzieć się, że meldunku nie załatwia się już w urzędach imigracyjnych ale wyłącznie na poczcie w wiosce pobytu . Więc dalej w drogę. Najbliższa marszrutka w głąb doliny będzie za 2,5 godziny, więc tym razem korzystamy z taksówki. Właściwie dwójka miejscowych namawia nas by się zrzucić i razem jechać, dlatego cena za przejazd jest przyzwoita. Taryfa dla turystów jest zupełnie inna.
            W Terskoł odnajdujemy sympatyczny biwak na końcu wioski. Infrastruktury tam żadnej nie ma. Jest tylko jakiś barak służących za toaletę z czterema dziurami w podłodze, ale bez żadnych ścian oddzielających je. Jest wąż z  zimną wodą i jest górska rzeczka. Rozbijamy namiot i wracamy na pocztę z chęcią legalizacji naszego pobytu. Tam pani równie uprzejmie, jak i stanowczo informuje nas, że musimy przyjść z gospodarzem lub jego dowodem tożsamości. Nic -podobno Tahir przyjdzie wieczorem zbierać kasę za nocleg, może nam pomoże. Sprawę zostawiamy na później, ale Kamila okazuje lekkie zdenerwowanie zaistniałą sytuacją.
Biwak nad brzegiem rzeki

6 dni do celu
21-07-2010r (środa)
            Wczoraj rozmawiałem z Tahirem. Kazał nam o 9:00 przyjść na pocztę. Chyba nie do końca się zrozumieliśmy, bo my przyszliśmy a jon nie. Tym razem w drugim pomieszczeniu zagaduję młodą dziewczynę o Tahira i rejestrację. Ona chyba wie co jest grane i odsyła nas do sklepu turystycznego Alpindustria. Tam podobno są w stanie wszystko załatwić. My jednak spotykamy grupkę Polaków, którzy śpią w bazie sportowej „Dynamo” i dzięki nim dostajemy potrzebne pieczątki. Wracamy na na pocztę i tam pani za opłatą standardową 100 rubli + dodatkową 100 rubli  wypełnia nam formularz i przypina do kartki imigracyjnej potwierdzenie.
Upragniony i wymarzony Kaukaz
            Hurra! Witaj Rosjo! Teraz, kiedy jest już wszystko zgodnie z prawem, możemy skupić się  nad właściwym celem naszego przyjazdu. Jesteśmy na Kaukazie i wyruszamy w góry. Na razie na lekko. Chcemy wyjść na aklimatyzację na Czeget. Wioska Terskoł leży na ok. 2000 m n.p.m. a szczyt to wysokość 3460 m n.p.m. Ja nigdy na takiej wysokości nie byłem -ba nawet kiedyś wydawało mi się, że pierwsze symptomy choroby wysokościowej dopadają mnie na wysokości 3000m n.p.m. Kiedy jednak dochodzimy do podnóża nadciągają chmury i zaczyna lać. My, nie chcąc się forsować na samym początku wyprawy, szukamy schronienia w kawiarence i jemy smaczne ciasto. Na ten dzień to wszystko jeśli chodzi o góry. W drodze powrotnej jeszcze raz pójdziemy na pocztę aby skorzystać z internetu i sprawdzić pogodę. Potem podejmiemy decyzję co dalej. Wieczorem udajemy się na spacer by dokonać ostatniej formalności jaką jest rejestracja wyjścia w bazie ratowników górskich oraz zjeść po raz ostatni dobry posiłek w restauracji serwującej regionalne dania.
Wieczorny krajobraz z księżycem
            Dzisiaj u wylotu doliny w Baksanie (100 km poniżej) doszło do udanego zamachu terrorystycznego na elektrownię wodną -jak wrócę do Polski  dowiem się się że zginęły 4 osoby.

5 dni do celu
22-07-2010r (czwartek)
            Właściwie to decyzja została podjęta dzień lub dwa wcześniej. Ja wiedziałem co to znaczy wyjechać z dziewczyną w góry -ale wierzyłem że jakoś to będzie. Ale nie było! Mój plecak był masakrycznie ciężki, a i Kamila lekko nie miała. Bywałem już w górach ze sprzętem i bywałem w górach na tygodniowych wyprawach. Wcześniej nigdy jednak nie byłem ze sprzętem na tygodniowej wyprawie ze spaniem pod namiotem. Najrozsądniejszym wyjściem był wjazd kolejką z Azau. Kupiliśmy zatem za 600 rubli bilety, które były ważne na wszystkie 3 odcinki i na zjazd.
            Kolega uprzedzał nas przed wyjazdem: „Na pewno będą od was chcieli jakieś opłaty, starajcie się nie rzucać w oczy to może ich unikniecie.” Ale co zrobić, gdy pobranie opłaty za wstęp do Parku Narodowego jest warunkiem wpuszczenia do kolejki? Iść pieszo? Nie ma gwarancji, że na górze ktoś się tobą nie zainteresuje! Cena za wejście jest wysoka -1000 rubli od osoby. Sprawdziłem dokumenty kasjera, podobne mógłbym sam sobie wydrukować i podpisać. Kasę fiskalną też mógłbym sobie kupić. Nawet przeszedłem się do wskazanej gablotki przy nowym, w ten dzień zamkniętym wyciągu. Płacić trzeba, chociaż spotkani Rosjanie twierdzili, że opłata pobierana jest nielegalne. Kiedy wracam pod wyciąg, my i w domyśle wszyscy Polacy  zostajemy publicznie wyzwani od kombinatorów. No to w odpowiedzi pytam jeszcze czy nie dałoby się taniej, ale bez fiskalnego potwierdzenia... jednak płacimy całość i wjeżdżamy wyciągiem do góry. Jeszcze potem, na ostatnim odcinku krzesełkowym będą od nas chcieli po 50 rubli za komfort i bezpieczeństwo jazdy z plecakiem na oddzielnym pojedynczym krzesełku. Ale co to za kasa z perspektywy poprzednich opłat.
Zaczyna się „wspinaczka” w górę
            Wszystkie opisy wypraw były zgodne. Trasa wejściowa pod kolejką jest skrajnie brzydka i nudna. Ja dotychczas zawsze wszędzie wchodziłem. To był chyba pierwszy raz, kiedy się poddałem. Kiedy jednak oglądamy to na własne oczy uznajemy, że podjęliśmy właściwą decyzję. Są jeszcze inne drogi dojścia -dłuższe i trudniejsze. Jeśli ktoś ma wystarczająco siły niech idzie tamtędy -choćby trasą z Terskoł. Tędy nie. 
            Wyciągiem docieramy bez jakiejkolwiek aklimatyzacji i bez wysiłku na wysokość ok. 3800m n.p.m do tzw. Beczek. Jest to najpopularniejsza i najwygodniejsza baza wypadowa na szczyt. Ja korzystam z dobrodziejstw prowizorycznej toalety i ruszamy dalej. Jest ciężko -nawet nie chodzi wyłącznie o masę plecaka. -po prostu jest mniej tlenu. Ponadto pogoda wymusza poszukiwanie miejsca na namiot ok. 100-150m powyżej beczek.
            Zabraliśmy z sobą  liofilizowane dania obiadowe -6 podwójnych porcji. Myśleliśmy, że tyle dni spędzimy w górach. Pierwszy posiłek nie do końca nam się udaje. Na opakowaniu podano zakres czasu przygotowania 5-10 minut, więc my zalaliśmy na 10 minut. W warunkach przedstawionych na obrazku opakowania (w lecie) może to się sprawdza, kiedy jednak jest zimno porcja traci zbyt dużo ciepła. Kolejnego dnia też nam nie wyjdzie, po 5 minutach ryż będzie na wpół surowy... ale się nauczymy, że jak każdy posiłek i liofilizaty przygotowywane w niskich temperaturach również trzeba trochę podgotować aby smakowały i były ciepłe.
Liofilizaty które koniecznie należy gotować
            Ta noc jest ciężka -ja troszkę dziwnie się czuję ze swoją głową, a Kamila też się kręci przez większość czasu.

4 dni do celu
23-07-2010r (piątek)
            Ranek przywitał nas piękną pogodą. Wyjrzałem z namiotu i zobaczyłem „tuż” za słupem słupem wysokiego napięcia nasz szczyt. Wyszedłem z namiotu i spojrzałem w dół. Poniżej było kilka beczek po paliwie przerobionych na bazę, linia wysokiego napięcia, a na dalszym planie już piękna kaukaska panorama..
Widok w górę z obozu pierwszego
Widok w dół z obozu pierwszego
            Tego dnia przenieśliśmy naszą bazę w okolice Prijuta na wysokość około 4100m n.p.m. Szlak wiódł szerokim wyratrakowanym pasem.  Znaleźliśmy sobie ustronne i sympatyczne miejsce pod namiot, a pożyczoną łopatą wyrównaliśmy podłoże, gdyż mieliśmy spędzić tu kilka najbliższych nocy. Nie do końca przemyślaną sprawą była kwestia wody. Codziennie dwa razy musiałem wychodzić w miejsce gdzie z lodowca wypływała czysta woda. Niby nie było tak daleko, ale te 20 minut samotnego spaceru były najmniej przyjemną częścią dnia.
Obóz drugi

3 dni do celu
24-07-2010r (sobota)
            W nocy znowu niewiele spałem. Kamila chyba podobnie. Pogoda w dalszym ciągu nie napawa nas optymizmem, często  i gęsto przesuwają się chmury ograniczające widoczność. Mimo to zbieramy się na wyjście aklimatyzacyjne. Od samego początku czujemy wysokość. Na początku Kamila się właściwie wlecze za mną i muszę na nią czekać. Kiedy dochodzimy do Skał Pastuchowa (do miejsca gdzie się kończy autostrada dla ratraków) Kamila mówi mi, że kręci się jej w głowie i nie da rady iść.. Wieje mocny wiatr toteż chowamy się za jakąś skałę, pijemy herbatkę i połykamy słodkości. Kamila się regeneruje. Od tej pory do końca wyjazdu jeśli ktoś będzie zostawał w tyle i krzyczał, że nie daje rady to tą osobą na pewno będę ja. Przy pogarszającej się pogodzie idziemy dalej i wyżej. 
Pierwsze wyjście aklimatyzacyjne
            Widoczność spada do jednej chorągiewki wyznaczającej szlak. Ja najchętniej już bym wracał. Upór towarzyszki sprawia, że tego dnia (wg wskazań GPS) osiągamy wysokość ok. 4800m n.p.m. Podczas powrotu zaczyna mi rozrywać głowę. W namiocie muszę się na chwilę położyć i łyknąć tabletki przeciwbólowe. Sprawdzam też sms-y z pogodą z Polski i podejmujemy decyzję, że następny dzień będzie tylko kolejnym etapem aklimatyzacji. 
            W nocy śpię coraz lepiej, ale czasem czuję jak mi szybciej bije serce i pulsują tętnice. Kamila w nocy budzi się i płacze. Ona w czasie wędrówki zrezygnowała z noszenia okularów przeciwsłonecznych i to dlatego łzy jej wypływają strużkami. Podobno tak było...

2 dni do celu
25-07-2010r (niedziela)
            Tego dnia warto by wejść jeszcze wyżej. Już na samym początku zmamy wątpliwości, czy jest to założenie realne. Znowu ta sama trasa co w sobotę, tylko pogoda nieco lepsza. Dalej jest pochmurnie, ale nie ma już takiej zawieruchy. Na 5 minut nawet robi się słonecznie i sobie przypominam, że nie było smarowania przeciwsłonecznego. Na szczęście słońce znika.
Pogoda w czasie drugiego wyjścia aklimatyzacyjnego podczas którego doznaliśmy poparzeń twarzy
            Po drodze spotykamy grupy wracające ze szczytu. Jeden z turystów prosi nas o wodę, więc dajemy mu kubek ciepłego napoju. Spotykamy także ekipę z Poznania. Sę zmęczeni, ale i szczęsliwi, że na szczycie choć na chwilę chmury odsłoniły piękne widoki. Mijamy dwójkę  Rosjan, którzy szczególnie są zainteresowani dokąd idziemy. Po napisie na kurtkach poznaję, że to są ratownicy. Chwilę po tym widzimy człowieka ciągnącego po śniegu drugą osobę -nie była to zabawa, więc prawdopodobnie coś się stało. My idziemy jeszcze kilka tyczek dalej, gdzie okazuje się że  kończymy na wysokości ok. 5100m n.p.m. Byłem zaskoczony, że raki i czekany pozostały cały czas w plecaku i na razie w czasie południowych i popołudniowych wędrówek okazywały się zupełnie zbędne.
            Schodzimy. Mnie znowu dość mocno boli głowa i zaczyna lekko piec twarz. Kamilę również przypiekło. Sms-y pogodowe donoszą, że we wtorek i środę mają być dobre dni na atak. Jutro będzie dzień odpoczynku.

1 dzień do celu
26-07-2010r (poniedziałek)
            Po raz pierwszy w nocy spałem -albo już tak dobrze się zaaklimatyzowałem, albo zmęczenie daje o sobie znać. Kamila, która się przebudziła dorwała lusterko -a ja już zrozumiałem, że to jest koniec. Dziewczyna się załamała i rozpłakała, a ja tylko potrafiłem rzucić: „Nie martw się, do wesela się zagoi”. Ja właściwie byłem tylko trochę poparzony na ustach, nosie i twarzy. Zdawałem sobie sprawę, że ból Kamili jest niewątpliwie dużo większy. Tak głupio daliśmy się zaskoczyć przez niewidzialnego wroga. W ten dzień jedynie gotowałem, jadłem i chodziłem za skały. Musieliśmy unikać słońca, więc ja leżałem a Kamila siedziała przed lusterkiem. I tak pół dnia. Potem odważyłem się rzucić niepewne: „To kiedy schodzimy?” Po dwóch godzinach dostałem odpowiedź, że jeśli mamy ...wchodzić (!) -to jutro i mam się zabrać za szukanie wśród innych turystów lepszych maści i opatrunków. Jaka ona jest uparta. Może nawet cały dzień płakać -jest dzień wolny więc co tam; marzyła jednak aby wejść na Elbrus, więc następnego dnia trzeba iść. Ponad nami przelatuje śmigłowiec, który kilkanaście minut krąży ponad lodowcem poprzecinanym szczelinami.

Elbrus 5642m n.p.m.
27-07-2010r (wtorek)
            Dzisiaj wstajemy 30 minut po północy. Ja już sypiam świetnie. Kamila znów się nie wyspała -chyba było jej niewygodnie, bo dnia poprzedniego przez to siedzenie z lusterkiem w ręku stopiła tyłkiem sporo śniegu i miała niezły dół pod karimatą. Gotowanie wody na herbatę do termosów, przygotowanie i jedzenie liofilizatów oraz samo ubieranie się zajmuje nam trochę czasu. Śnieg jest tak zmrożony, że dzisiaj raki ubieramy od razu przy namiocie. Ja wymuszam, aby zabrać trochę więcej słodkości i jakieś kiełbasy. Wydaje mi się że mogę być głodny.
            Po godz. 2:00 ruszamy. Poświata księżyca w pełni jest przecudowna! Widać wszystko dookoła, a czołówki okazują się zbędne. Przed nami i za nami sporo ludzi pnie się do góry. Chwilę potem zaczynają nas mijać pierwsze ratraki podwożące ludzi aż pod Skały Pastuchowa (chyba tak na wysokość 4400m). Nigdy w życiu nie chodziłem tak wolno po górach. Jest to jednak tempo, które pozwala na wyprzedzenie wszystkich wycieczek i sporo innych turystów. My spędziliśmy na 4000m n.p.m. pięć dni, dlatego nasz organizm zdążył się lepiej przystosować do warunków -a niektórzy wchodzą już drugiego dnia. Czasem Kamilę muszę prosić, aby zwolniła. Powyżej 5100m zaczyna mnie zamulać i decyduję się ściągnąć maskę, która ogranicza mi dopływ świeżego powietrza. Na przełęczy zamieniam jeden z kijków na czekan i pokonujemy trawers Ostatni odcinek już więcej stoimy niż posuwamy się naprzód. Na szczyt docieramy około 9:30. Jesteśmy szczęśliwi, że się udało... tylko trochę za dużo ludzi tu jest z nami. Podziwiamy fantastyczne widoki, pstrykamy kilka fotek panoramy i robimy sobie wspólne, najcenniejsze zdjęcie przy kamieniu.
Widok przez przełęcz między szczytem zachodnim i wschodnim na południowy-wschód
Płaskość na Elbrusie -widok ze szczytu na wschód 
Patrząc na zachód widzimy pozostałe szczyty dużo niżej
Na szczycie, w tle Przedkaukazie

Elbrus -5 dni do domu
dalej ten sam dzień
            Teraz zaczyna się już powrót. W najbliższej perspektywie zejście do Prijuta i powrót do namiotu. Powroty zawsze są gorsze, gdyż oczekujesz większego postępu niż jest to możliwe i przez to czas Ci się dłuży niemiłosiernie. My wchodziliśmy nieco ponad 7 godzin, a schodzimy około 3,5 godziny. Taki jest obiektywny czas, ale odczucia są zupełnie nieproporcjonalne. Dzisiaj znowu pojawia się helikopter, ale poza tym nie widać aby była prowadzona jakaś większa akcja ratunkowa. Kiedy docieramy do namiotu Kamila chce się pakować i uciekać w dolinę. Ja mam już serdecznie dość na ten dzień, przeraża mnie możliwość spóźnienia się na zjazd wyciągiem. Obiecuję, że wyruszymy jutro z samego rana.

4 dni do domu
28-07-2010r (środa)
            Dzisiaj to już tylko 1,5 godzinki zejścia do wyciągu. Kawałek schodzimy wzdłuż trasy narciarskiej, gdzie moje zainteresowanie wzbudza ratrak pełniący równocześnie rolę wyciągu orczykowego.
Ratrak wciąga narciarzy na stok
Jeszcze ostatni rzut oka za siebie na Elbrus i na wyratrakowaną autostradę, która zdaje się z tej perspektywy dochodzić do samej przełęczy -potem już czas zjeżdżać w dół.
Ratrakostrada na Elbrus
            W Azau szukamy lekarza i apteki. Pod wyciągiem jest punkt medyczny. Zastajemy jednak zamknięte drzwi. Brak jakiejkolwiek informacji -nikt nie wie dlaczego jest zamknięty, ani kiedy i czy będzie otwarty. Jedziemy do Terskoł i tam odnajdujemy gabinet lekarski. Pani doktor ogląda twarz Kamili i odsyła mnie do apteki po maści i lekarstwa. Równocześnie dzwoni do kogoś i mówi, że ma dwójkę turystów szukających noclegu. Niebawem przychodzi gospodyni i zabiera nas na kwaterę. Cena noclegu jest zbliżona do standardowej -350 rubli za osobo-noc, a opiekę lekarką Kamila ma ze free. Najbliższe dni spędzamy w jednym z dwóch bloków będących w wiosce.Mamy mieszkanko dla siebie: jeden pokój na nasze graty, w drugim pokoju łóżko przed telewizorem, kuchnię i łazienkę z ciepłą wodą oczywiście.
Jako magister inżynier budownictwa nie powinienem był zamieszkać na kwaterze w tym bloku
            Kamila zajmuje się sobą przed lustrem w łazience. Mi pozostaje zajęcie się sprawami bieżącymi: robię zakupy, idę na piwo aby zdobyć słomkę do picia dla Kamili, odbieram z biwaku rzeczy które zostawiliśmy na przechowanie i odwiedzam ratowników aby zgłosić powrót z Elbrusa.

3 dni do domu
29-07-2010r (czwartek)
            Dzisiaj na wzór wczorajszego wieczoru oglądamy filmy. Mamy do dyspozycji kilkadziesiąt płyt a na każdej kilka filmów z rosyjskojęzycznym dubbingiem. Jak coś nam nie podchodzi to wrzucamy następną płytę DVD. Nigdy na wakacjach tyle nie leżałem. Najpierw był dojazd pociągiem i dwie doby leżenia. Potem w dolinie padało i na Elbrusie jak była kiepska pogoda więc były kolejne godziny spędzone w namiocie. Teraz przez te nasze poparzenia nie mogliśmy wychodzić na słońce. Tak więc ja oglądam filmy, a Kamila czasem ogląda filmy i w pozostałym czasie przegląda się przez długie chwile w lusterku. Ja kilka razy wychodzę na wioskę -po piwo do najbliższego sklepiku i na obiad, który składa się po raz kolejny z mielonego mięsa ale pod nową nazwą potrawy. Odwiedza nas gospodyni, która widząc moje górskie buty mówi, że chce je kupić. Jestem totalnie zaskoczony i nie dochodzimy nawet do rozmowy o cenie. 

2 dni do domu
30-07-2010r (piątek)
            W wiosce nie ma rozkładu jazdy busów. Miejscowi mówią że marszrutka będzie odjeżdżała o 8:00 i tak też jest. W Nalczyku znowu atak na nas przeprowadzają taksówkarze. Cena wywoławcza to 500 rubli za osobę do Mineralnych Wód, my po licytacji jedziemy za 300 rubli.  Kamila jest przerażona. Ten odcinek okazuje się najbardziej niebezpiecznym etapem całej wyprawy. Następnym razem trzeba będzie ustalić z kierowcą  taryfikator redukcji opłaty ze względu na wykroczenia  drogowe w czasie przejazdu. W Mineralnych Wodach wsiadamy w pociąg do Dniepropietrowska. W naszym boksie poznajemy pochodzącego z Uralu podróżnika i pana który w latach osiemdziesiątych pognał za pracą ze Lwowa na Kaukaz.

1 dzień do domu
31-07-2010r (sobota)
            Jedyne ważne zajęcie dzisiejsze to przesiadka w Dniepropietrowsku na pociąg do Lwowa. Wieczorem zliczyłem ile w ten dzień wypiłem piw -ot tak sobie, wyszła liczba 5. W nocy naszej współpasażerce  za bardzo wieje, więc rozpoczyna walkę o zamknięcie okna. My udajemy, że śpimy. Na szczęście wcześniej tak udało mi się przyblokować okno, że nawet prowadnica z jakimś młodym mężczyzną nie daje rady zamknąć. To dobrze, bo nawet z otwartym oknem jest strasznie gorąco. 

Powrót
01-08-2010r (niedziela)
            Do Lwowa docieramy w godzinach porannych. Do Przemyśla wracamy taką samą trasą jaką przyjechaliśmy. Przed granicą kupuję litrowego Nemiroffa. Z Ukrainy wyjeżdżamy bez problemu i bez kolejek. Polski celnik pobieżnie nas przeszukuje i pyta mnie o datę urodzenia. Pamiętam tę datę i mogę wrócić do swojego kraju.
Przebyta trasa podróży -od Kaukazu dzieli nas ok. 2000km w linii prostej.
            Czy warto byłoby jechać tak daleko i tyle czasu tracić aby wejść na Elbrus? Raczej nie -są piękniejsze szczyty! Ale dla mnie nie była to tylko wyprawa by zdobyć Elbrus -dla mnie była to podróż  na Wschód. Może kiedyś, jeśli ktoś z moich przyjaciół znowu mnie zabierze z sobą, przekonam się jak jest być na większej wysokości. Pewnie kiedyś, gdy kogoś z moich przyjaciół zdołam namówić, odkryję co jest jeszcze dalej... na wschód od Wschodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz